//Trochę pokory…// - o zasadności przywoływania traumy w rekonstrukcjach historycznych z Janem Hartmanem rozmawiają Łukasz Białkowski i Michał Fundowicz
Trochę pokory… - o zasadności przywoływania traumy w rekonstrukcjach historycznych z Janem Hartmanem rozmawiają Łukasz Białkowski i Michał Fundowicz
ŁUKASZ BIAŁKOWSKI: W minionym roku w polskiej przestrzeni publicznej pojawił się wręcz „wysyp” akcji rekonstruujących wydarzenia historyczne. By wspomnieć najbardziej spektakularne: w Gdyni Grudzień ’70, za chleb i wolność, i nową Polskę, w Będzinie Ostatnie dni getta – Będzin 1943… Z pewnością zetknął się Pan z medialnymi doniesieniami o tych inscenizacjach.
JAN HARTMAN: Oczywiście, nawet protestowałem przeciwko akcji w Będzinie na łamach „Gazety Wyborczej”, szczególnie przeciwko udziałowi dzieci w tym przedsięwzięciu. Rekonstrukcje historyczne mają to do siebie, że jako wydarzenie, jako pewien „performing”, wytwarzają atmosferę rozrywki. Pomimo wszelkich innych wartości, które się tam realizują: edukacyjnych, poznawczych i także moralnych, jest to nadal rozrywka, zabawa. Ludzie bardzo młodzi mogą nie odczuwać żywej obecności dramatycznych wydarzeń historycznych sprzed kilkudziesięciu lat i nie rozumieć, że obok nich są tacy, dla których te doświadczenia są o wiele bardziej osobiste. Rekonstrukcje historyczne powinny być odnoszone do zdarzeń tak odległych, że ich traumatyczność nie przenosi się na doświadczenie i biografię osób jeszcze żyjących. Róbmy te rekonstrukcje II wojny światowej czy nawet Holokaustu za trzydzieści lat. Jest po prostu za wcześnie. Jeśli rekonstruujemy bitwę pod Grunwaldem to jest to sposób na przemycenie jakichś odłamków wiedzy historycznej czy jakiegoś przeżywania dziejów. Ale jest za wcześnie, żeby tak odnosić się do II wojny światowej.
ŁB: Jak bardzo dalekie muszą być te wydarzenia? Chodzi mi o tę różnicę jakościową między rekonstrukcjami bitwy pod Grunwaldem, powstania styczniowego, Holokaustu albo wydarzeń w Gdyni w roku 1970.
Ja na to mogę odpowiedzieć bardzo prosto. Mamy dobre przykłady. W XX wieku mieliśmy dwie wielkie hekatomby: dwie wojny światowe. Jeśli chodzi o I wojnę światową, to dla większości ludzi jest to przebrzmiała historia – nie doświadczyli jej osobiście i minęło prawie sto lat od jej rozpoczęcia. Natomiast jeśli chodzi o II wojnę światową, to jest zupełnie inaczej. Moi oboje rodzice byli ocaleńcami z Holokaustu. Holokaust jest częścią mojej historii, więc póki ja żyję, II wojna światowa będzie jeszcze historią żywą i traumatyczną. Ale jestem przekonany, że już dla mojej córki, która ma obecnie trzynaście lat, II wojna światowa będzie wydarzeniem tak samo zamierzchłym jak dla mnie jest I wojna światowa. To pokazuje ten horyzont czasowy. Muszą wymrzeć dzieci tych, którzy bezpośrednio doświadczyli traumy, i którzy także są przez traumę swoich rodziców ukształtowani. Ja też jestem w pewnym sensie dzieckiem Holokaustu. Na moje wychowanie, na moje życie sprawa zagłady miała decydujący wpływ. Natomiast mam nadzieję, że nie będzie miała żadnego wpływu na życie mojej córki, i nie sądzę, aby moją córkę za dwadzieścia lat drażniły jakieś rekonstrukcje wydarzeń z czasów Holokaustu. To kwestia odczuć, a nie argumentów. Teraz odczucia są właśnie takie.
Fragment wywiadu. Całość znajduje się w drukowanej wersji „MOCAK Forum” nr 1 (1/2011)